Machu Picchu – jako dziecko chciałam być archeologiem.
Jako dziecko chciałam być archeologiem, odkrywać miejsca magiczne i nieznane. Moją wyobraźnie rozbudzały powieści Alfreda Szklarskiego. Przygody Tomka Wilmowskiego były moją ulubioną książką i co wieczór toczyłam „walkę” z moim tatą o światło w sypialni. Finalnie skończyłam farmację, pracuje w marketingu, jednak sentyment do miejsc wymarzonych w dzieciństwie jest dla mnie napędem do kolejnych podróży po świecie.
Machu Picchu był na mojej liście od lat i zawsze go można znaleźć w rankingach typu 7 nowych cudów świata, 10 lub 1000 miejsc, które należy zobaczyć przed śmiercią. Półki księgarni i strony internetowe są pełne takich zestawień.
Do Aquas Calientes docieramy wieczornym pociągiem. Można tutaj dojechać tylko Peru lub Inka Rail słynnymi na cały świat kolejami wznoszącymi się na wysokość ponad 3000 m n. p. m.
Samo miasteczko to pułapka turystyczna, jednak ma główną zaletę, poranny autobus dowozi nas pod wejście do Machu Picchu, zanim pojawią się tutaj tłumy innych turystów.
Wspinamy się na jedno z wzgórz, poranne mgły schodzą i przed nami ukazuje się widok znany z tysiąca zdjęć.
To miasto z XV wieku to szczyt cywilizacji Inkaskiej, chociaż do dzisiaj istnieje tysiąc teorii dlaczego powstało. Mnie najbardziej przekonuje teoria, że było ono ostoją, miejscem azylu dla rodziny królewskiej. Czy ukrywała się tutaj jakaś Inkaska księżniczka, w czasach kiedy całe tereny były atakowane przez Hiszpańskich konkwistadorów? Ta fantastyczna cytadela została zapomniana dla świata do XX wieku kiedy ponownie „odkrył” je amerykański historyk Hiram Bingham. Przez ponad osiem godzin wędrujemy zachwycając się świątyniami, tarasami uprawnymi, budynkami będącymi szczytem rozwoju architektury w XV wieku, a wszystko otoczone Andami.
Marzenia z dzieciństwa nigdy nie zostaną zapomniane jeśli w dorosłym życiu zdecydujemy się na ich realizację.