Tbilisi
Gruzja to kraj wina i Stalina. Tyle wiedziałam w momencie kupowania biletów.
Razem ze znajomymi zrobiliśmy głosowanie na kraj w którym spędzimy ostatni tydzień roku 2012. Gruzja wygrała jednogłośnie 5:0 mimo, że miała poważnych konkurentów – Portugalię, Prowansję, Grecję. Każdy z tych krajów byłby na pewno cieplejszy o tej porze roku.
A wino…oczywiście było go mnóstwo – ulubiony szczep Saperawi, który nasza gospodyni podała nam po raz pierwszy o 9.00 rano do śniadania. Męska cześć naszej grupy równie chętnie testowała gruziński koniak i winogronowy bimber zwany chacha. Wszyscy nas nim częstowali gdy słyszeli, że jesteśmy z Polski. To naprawdę niesamowite uczucie to jeden z niewielu krajów gdzie bycie Polakiem jest równoznaczne z byciem przyjacielem. Wszyscy też pamiętają Lecha Kaczyńskiego i jego wsparcie w czasie wojny Gruzińsko-Rosyjskiej.
Z potraw wygrały chinkali, coś w stylu sakiewek z bulionem i mięsem w środku. W Polsce chwalimy się pierogami ruskimi, i chociaż jestem patriotką to muszę przyznać, że chinkali są numerem jeden na mojej liście. I mamy szczęście – Iwona z Andrzejem – para zamiłowanych kucharzy amatorów w Polsce na Ursynowie odtwarza ten przepis. My przynosimy wino i gruziński wieczór wspomnień gwarantowany.