Zaginiony Siedmiogród w Rumunii
W niedzielnej mszy w tym kościele bierze udział tylko 5 osób – mówi ze smutkiem Hans oprowadzając nas po warownym kościele w Valea Villor – małej wiosce w Siedmiogrodzie w Rumunii.
Takich pustych, ufortyfikowanych kościołów jest tutaj 180. Przez wieki mieszkali tutaj Sasi, ludzie wolni, nie było panów feudalnych i ich zamków. Problem rozpoczął się, kiedy te tereny najeżdżali Turkowie. Aby się bronić rozpoczęli fortyfikacje największych budynków w mieście – kościołów. To dla tych budowli tutaj przyjechaliśmy, takich ufortyfikowanych kościołów nie spotkacie nigdzie indziej na świecie. Wyglądają posępnie otoczone basztami i murami.
Jedziemy do drugiego kościoła w Bierten – w celach obronnych jest otoczony aż trzema pierścieniami murów obronnych. Po drodze dziwimy się jak pusty jest krajobraz. Nie ma samotnych domów. Wsie są skupione wokół kościołów i kończą się nagle za murami ostatnich gospodarstw. Te tereny zawsze były niebezpieczne. Sąsiedzi byli najważniejsi bo tylko oni mogli zapewnić ochronę przed Turkami, Tatarami, Mongołami. Wszystkie wioski, które mijamy wyglądają tak samo. Domy stoją w zwartym szyku, jeden przy drugim. Bramy są zamknięte z dużymi zasłoniętymi wrotami, tak aby mógł wjechać przez nie wóz z sianem. Drzwi z tyłu są na tyle małe aby nie można było wykraść krów z połączonej z domem oborą.
Między domami wyboiste, gruntowe drogi. Co jakiś czas mijają nas wozy konne. W Polsce nadal pokutuje przekonanie, że Rumunia to biedny kraj trzeciego świata. Jak wygląda prawda? W większości miast po których podróżujemy czujemy się jak w Polsce. Drogi, sklepy niczym nie odbiegają od naszych. W Siedmiogrodzie czujemy się jednak jakby świat się zatrzymał, mijając wozy konne czujemy się jak w średniowieczu.
Emigranci zmieniają historię państw. Jak wyglądałoby USA bez Irlandczyków? Chicago bez polskich emigrantów? Do Rumuni ponad 800 lat temu wyemigrowali niemieccy Sasi. Aż do XX wieku mieszkali w wioskach przypominających średniowiecze. Kiedy nagle wyjechali po śmierci Ceausescu w 1989 zostawili po sobie puste domy i kościoły. Dzisiaj z 250 000 Sasów jest nas tylko 25 000 opowiada Hans. On też wyjechał ale wrócił po 6 miesiącach, nie mógł się zaadoptować do nowoczesnych Niemiec. Wolę moja prowincjonalną rumuńską wieś opowiada. I tylko szkoda, że te nasze kościoły są takie puste – mówi ze smutkiem.
Pomiędzy wioskami Siedmiogrodu znajdują się jedne z najciekawszych miast Rumunii. Zaczynamy od Sybinu – to miasto udowadnia, że połączenie różnych narodów i kultur świetnie robi architekturze. Najłatwiej tutaj zobaczyć wpływy niemieckie i „Ordnung muss sein”. Z mieszkańcami najłatwiej się dogadać po niemiecku, starówka ma wygląd typowego średniowiecznego miasta, a kawiarnie serwują wiedeńskie torciki.
Licząc na prawdomówność wybieramy się na Most Kłamców. Legenda głosi, że most się zawali, gdy będzie po nim kroczył kłamca. Nicolae Ceauşescu, który wygłaszał na nim swoje przemówienia mówił chyba głównie o pogodzie.
W słynnym kościele ewangelicki zamordowano Michała Złego, syna sławnego Vlada Palownika, znanego jako Drakula. Sam kościół jest typowy dla Rumunii, z zewnątrz prosty nie zachęca do wejścia, zaś środek oszałamia. Tutaj też zwiedzamy jedną z piękniejszych cerkwi. Jej budowla ma wielonarodowy charakter – zaprojektowali ją architekci z Budapesztu, całość wzorowana jest na tureckiej Hagii Sophii, mozaiki wykonał Niemiec, żyrandol Austriak, zaś malowidła w środku wykonał Rumun.
Kolejne miasto na naszej trasie Medias, to następny warowny kościół. My jednak zapamiętujemy go z powodu Cyganów, których tutaj jest bardzo duża grupa, choć jak mówią nam mieszkańcy nie jest to dzisiaj dobrze widziana nazwa. Ubrani w jaskrawe barwy są kolorowi i głośni. Najciekawiej wyglądają ci stojący przy drodze wyjazdowej z Medias. Przy kramach pracują Cyganie, który wyspecjalizowali się w wykuwaniu miedzianych naczyń. Największe wrażenie robią ogromne miedziane naczynia do warzenia bimbru.
Wieczorem dojeżdżamy Sighişoara – miasta cytadeli. Nocujemy w górnym mieście, które całe jest otoczone murami obronnymi i basztami. To prawdziwa twierdza, o czym się przekonujemy gdy przez 40 minut krążymy samochodem nie mogąc znaleźć opcji wjazdu. Wieczór spędzamy pod Wieżą Zegarową, to dziwne połączenie punktu obserwacyjnego i miejsca spotkań rady miasta. Nad nami niesamowity zegar, w którym każda godzina i każdy dzień tygodnia jest przedstawiany przez inną figurkę.
Do Sighişoary większość osób przyjeżdża aby zobaczyć dom, gdzie urodził się Drakula, nas jednak najbardziej fascynują zadaszone schody szkolne. 175 stopni miało służyć uczniom i nauczycielom w czasie niepogody, szczególnie zimą, jako bezpieczna droga do położonej na górze szkoły. To naprawdę wyjątkowa troska o szkolnictwo.
Ostanie miasto na naszej trasie to Braszow i najwęższa uliczka w Europie o szerokości 130 cm. Tutejszy czarny kościół wcale nie jest czarny, szczyci się jednak nazwą największej gotyckiej budowli od Istambułu do Wiednia. Próbujemy rumuńskiego dania narodowego mamałygi i sarmali – to lokalna wersja małych gołąbków podawane z kwaśną śmietaną. A sama mamałyga, choć kojarzyła nam się z bezsmakowymi daniami z przedszkola jest naprawdę dobra.
Nasza podróż po Siedmiogrodzie kończymy w zamku Rasnow. Dojeżdżamy do niego wagonikiem z ciuchcią, po drodze mijamy park dinozaurów. I mimo, że całość zaczyna się kiczowato to zamek jest pełen średniowiecznego klimatu. To idealne podsumowanie Siedmiogrodu – trochę kiczu Drakuli połączonego z historią żyjących to 800 lat Sasów.
Zamek w Rasnov
Panorama Brasov
Brama w Brasov
Budynki w Sighişoara – miasta cytadeli
Ulica miasta Sybin
Zabudowa w Bierten
Panorama wioski w Siedmiogrodzie
Uliczka w Brasov
Rynek w Brasov
Napis Brasov nad miastem. Najbardziej efektywny nocą.
Panorama Brasov
Powóz konny w Bierten
Zegar kościelny w Brasov
Uliczka w Sybinie